Na Grenlandii jest lodowiec Jakobshavn, z którego spływa jedna dziesąta część grenlandzkiego lądolądu. Uważa się, że właśnie od niego oderwała się góra lodowa, która uderzyła w Titanica. Lodowiec ten znajduje się w zachodniej Grenlandii, w pobliżu portu Ilulissat. Jest to największy lodowiec. Czoło lodowca Jakobshavn w ciągu ostatnich stu lat cofnęło się o dwadzieścia kilometrów, a jego grubość zmalała o trzysta metrów.
Lodowiec Jakobshavn |
Grenlandią zainteresowałam się po przeczytaniu książki Aliny i Czesława Centkiewiczów — Osaczeni wielkim chłodem. W pierwszym rozdziale mamy opisany rejs Titanica. Tylko, jest to bardzo swobodna interpretacja faktów, a może autorzy specjalnie zmienili niektóre fakty, jak to wolno autorom. Pozostałe rozdziały są bardzo ciekawe, bowiem pokazują piękno tej wyspy i zwyczaje mieszkających tam ludzi.
Poniżej parę wiadomości z Wikipedii, reszta na jej stronie o Grenlandii [link]
Grenlandia (gren. Kalaallit Nunaat, duń. Grønland) — autonomiczne terytorium zależne Danii położone na wyspie o tej samej nazwie w Ameryce Północnej, o obszarze 2 166 086 km² (największa wyspa na świecie), pokrytej w 81% przez lądolód (410,4 tys. km² jest wolnych od lodu) i o ludności 56 282 (według stanu ze stycznia 2014).
Większość mieszkańców Grenlandii stanowią Grenlandczycy. Przeważającą część (89%) mieszkańców Grenlandii stanowią Inuici. Są oni potomkami rdzennych Inuitów (Eskimosów) i Europejczyków (głównie Duńczyków) o różnym stopniu wymieszania. Na wyspie mieszkają także Europejczycy (w większości Duńczycy) urodzeni na Grenlandii (ok. 3-5 tys.). W sumie te dwie grupy ludności stanowią 87% całej populacji. Pozostałe 13% stanowią osadnicy urodzeni poza wyspą, głównie Duńczycy.
Stolicą Grenlandii jest Nuuk (duńska nazwa Godthåb). W 1978 duński parlament przyznał Grenlandii autonomię. W 1982 w referendum mieszkańcy opowiedzieli się przeciwko pozostawaniu wyspy w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej, w związku z czym w 1985 wyspa wystąpiła z niej i nie jest obecnie — w przeciwieństwie do Danii — członkiem Unii Europejskiej. Grenlandia jest natomiast członkiem Rady Nordyckiej.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Grenlandia
Flaga Grenlandii |
Herb Grenlandii |
Dlaczego nie używamy nazwy Eskimos?
Tutaj najlepiej posłużę się cytatem z książki państwa Centkiewiczów — Osaczeni wielkim chłodem.
Od dawna gniewała i urażała grenlandzkiego łowcę nazwa Eskimos, w narzeczu Indian z Labradoru oznaczała ona: „ten, co pożera surowe mięso”, przyjęła się jednak ogólnie i pokutuje po dziś dzień. Biada jednak temu, kto w rozmowie z Grenlandczykiem — bo tak od pół wieku mniej więcej nazywał siebie mieszkaniec wyspy — powie o nim: Eskimos. Będzie mu to poczytane w najlepszym razie za nietakt, w najgorszym razie za obrazę.
Codzienna, nierzadko ongiś samotna walka z wrogim światem, jaki otaczał łowcę grenlandzjkiego, z martwą przestrzenią, z zimnem i głodem od wieków wyrobiła w nim poczucie ogromnej odpowiedzialności. Wiedział, że liczyć musi wyłącznie na własną zaradność, na własną odwagę, na siebie samego, że decyduje o losie swoim i swoich bliskich, o życiu ich i śmierci. Z tej niełatwej walki codziennego dnia, każdej niemal godziny, ze swych osiągnięć czerpał coś więcej niż poczucie godności. Szczycił się swym pochodzeniem, nazywał siebie „Innuk” czy „Innuit” — to znaczy „człowiek w pełni tego słowa”, „prawdziwy człowiek”.
Alina i Czesław Centkiewiczowie — Osaczeni wielkim chłodem
Ciekawostka
Najlepsza wełna na świecie? Jest na pewno najcieplejsza i najmiększa. Utkany z niej materiał nie kurczy się, łatwo się ją farbuje. Skąd ją pozyskać? Ano z tego zwierzęcia — to piżmowół. Pod tym długim włosem kryje się warstwa cieńkiej delikatnej wełny.
Piżmowół |
Eskimoska moda
„Anorak”, kaftan z kapturem naciągany przez głowę, prosty w kroju, niezastąpiony dla człowieka walczącego ze śniegiem i zimnem. Uszyty z foczych skór musi być luźny, żeby powietrze — dodatkowa warstwa izolująca — mogło pod nim swobodnie krążyć. Jeżeli myśliwy podczas długiego biegu za psim zaprzęgiem spoci się, wystarczy, by odrzucił kaptur, a przez szeroki kołnierz nasycone parą powietrze uchodzi na zewnątrz.
Zdobywca bieguna północnego Peary podczas swych licznych grenlandzkich prób dotarcia do bieguna północnego nosił wyłącznie eskimoską odzież, przestrzegając przed niebezpieczeństwem wkładania pod futrzany anorak wełnianej bielizny, która nasiąkając potem grozi człowiekowi zamarznięciem.
Podczas zimowych miesięcy łowca Grenlandii wkłada najchętniej puchem do ciała „bieliznę” zszywaną mozolnie z dziesiątków, czasem z setek ptasich skórek, lub puszyste futro młodego karibu, na wierzch anorak, do tego spodnie ze skóry białego niedźwiedzia; są one wprawdzie ciężkie, ale mają tę zaletę, że śnieg nie przywiera do włosia. Latem Eskimos zamienia je na fokowe lub szyte ze skór karibu — futrem na zewnątrz.
Obuwie eskimoskie „kamiki” składające się z dwu części: wewnętrznej włosem do ciała i zewnętrznej włosem na wierzch — to także wynik wielowiekowego doświadczenia. Skóra foki jest nieprzemakalna, but utrzymuje znakomicie ciepło, zwłaszcza jeśli wymościć go suchą trawą lub klakami wełny wołu piżmowego. Zimowe, kamiki z niedźwiedziego futra głuszą kroki myśliwego, fokowe latem nie ślizgają się po lodzie. Odświętne obuwie Eskimoski, sięgające do pół uda, jest pięknie zdobione barwnymi rzemykami. Każda kobieta w pomysłowości i układzie skomplikowanych wzorów stara się prześcignąć sąsiadki.
Alina i Czesław Centkiewiczowie — Osaczeni wielkim chłodem
Rodzina grenlandzka (1917 rok) |
Kiedy wiosną słońce obejmuje we władanie Arktykę, na przeciąg kilku miesięcy, jego promienie odbijając się od każdego lodowego zrębu, od każdej śnieżynki rażą boleśnie oczy. Najbardziej nowoczesne przyciemniane okulary stosowane dzisiaj przez polarników miały jedną wielką wadę: para zamarzała na szkłach czy tworzywie sztucznym, pokrywała je nieprzenikliwą powłoką, zacierała widoczność. Eskimos nie znał tego kłopotu. Cienkie płytki kościane z wąziutką poziomą szparą zabezpieczały znakomicie oczy przed oślepiającym blaskiem słońca, pozwalając jednocześnie wszystko widzieć.
Alina i Czesław Centkiewiczowie — Osaczeni wielkim chłodem
Dzieci w tradycyjnych strojach |
Budowa igloo
Arktyka nauczyła go wielkiej mądrości — nie spieszyć się. Odwieczny doradca, instynkt pierwotnego człowieka mówi mu, że nie może być pośpiechu tam, gdzie buduje się dom, że budulec musi być jak najlepszy.
Nie każdy śnieg nadaje się na igloo, o tym wie nawet dziecko na Grenlandii. Musi być zwarty, ścisły, płozy sań nie powinny pozostawiać na nim głębokiego śladu. Nie może być puszysty — ściany runęłyby na głowę łowcy, nim ukończyłby budowę. Ani zbyt sprasowany — człowiek zamarzłby niczym w lodówce, gdyby zamknął się szczelnie w lodowych ścianach. Kiedy w końcu Eskimos znajdzie odpowiedni śnieg, wyciąga z sań długi, szeroki, ongiś kościany, dziś stalowy nóż przypominający wyglądem indiańską maczetę. Wie z góry, bez skomplikowanych obliczeń — tych i tak nie potrafiłby dokonać — ile ma wyciąć bloków, pod jakim kątem pierwszy ich krąg pochylić do wewnątrz, jak ściąć górną krawędź, żeby następne układały się spiralnie, zamykając sklepienie nad głową. Bez cyrkla, bez taśmy mierniczej nieomylnie wyczuwa, jaką proporcję utrzymać pomiędzy średnicą a wysokością śnieżnego domku.
Otwór wyjściowy wycina u samego dołu ściany i dobudowuje długi tunel, który zabezpieczy wnętrze przed śniegiem i lodowa tymi podmuchami. Otwór wentylacyjny wywierca także nisko w bocznej ścianie, zawsze od strony wiatru, pamiętając, że gdyby go przebił w szczycie, nastąpiłaby katastrofa. Ciepłe powietrze uchodząc z igloo rozpuściłoby śnieg i rano myśliwy znalazłby się bez dachu nad głową.
Alina i Czesław Centkiewiczowie — Osaczeni wielkim chłodem
Grenlandzki leming
Jest niepozorny, niewiele większy od szczura, przypomina naszego górskiego, świstaka, oglądanego jakby przez szkło zmniejszające. Latem trudno go wypatrzeć w tundrze wśród odłamów skalnych, mchów i porostów — przybiera ich barwą brązowoszarawą. Zimą gęste, płowe futerko zlewałoby się z bielą śniegu, gdyby nie ciemne plamy na łebku i grzbiecie.
Leming, podobnie jak jego bracia w tundrach Północnej Arktyki i Euroazji, wielu ma wrogów na ziemi i w powietrzu. Czujny, ostrożny, rzadko kiedy przebywa na otwartej przestrzeni. Na łowy wychodzi najczęściej o zmroku, kiedy nikt prócz sowy śnieżnej nie wyrządzi mu krzywdy. Zaatakowany, śmiało stawia czoła olbrzymom, jakie go napadają. Parska niczym rozzłoszczony kot, pluje, obnaża drobne, ostre kły gryzonia, drapie mocnymi pazurami. Jest tak groźny, że dużo większe od niego zwierzęta, jak lis czy wilk, wolą nieraz zrezygnować ze zdobyczy. Czupurne zwierzątko nie cofnie się przed nikim i niczym, walczy zaciekle do upadłego, zwycięża lub ginie. Wśród Eskimosów Grenlandii utarło się ongiś powiedzenie, które przynosi mu zaszczyt: „odważny jak leming”.
Latem niemal każdy metr kwadratowy tundry jest poorany, pełen dziur i norek. Mocne, długie pazury przednich łapek pozwalają zwierzątku drążyć misterne korytarze, do których wejście zamaskowane jest przezornie mchem, kamykami i kępkami porostu. Wnętrze gniazda, schludne i świetnie zaplanowane, do złudzenia przypomina ludzkie mieszkania: w każdej „izbie” podłoga czysto wymieciona, posłania wymoszczone mchem, trawą, zeschłymi listkami, piórkami ptaków, a nierzadko puszystą wełną wołów piżmowych, którą wiatr roznosi po tundrze. „Cichy kącik” urządza sobie zwierzątko zazwyczaj na zewnątrz; niektórzy zoologowie twierdzą, że każdy leming korzysta z własnej ubikacji.
Na zimowy okres między palcami przednich łap wyrasta mu mocny pazur, który pomaga w rozgrzebywaniu twardego śniegu. Wiosną, niepotrzebny, znika. Przed zapadnięciem polarnej nocy zapobiegliwy i gospodarny najmniejszy mieszkaniec tundry pracowicie gromadzi zapasy: mech, porosty, owady, gałązki, owoce polarnej brusznicy i korę skarlałych brzózek. Wciąga do swego gniazda co się tylko da, bo nigdy nie wiadomo, jak długo potrwają mrozy. Małe przychodzą na świat dwa razy ;do roku po trzy, cztery, w każdym miocie i pokolenie za pokoleniem osiedla się w pobliżu rodziców, drążąc w ziemi własne norki i gromadząc własne zapasy.
Nadchodzą jednak dziwne lata, co cztery, pięć, czasem co dziesięć, podczas których normalny cykl życia zostaje zakłócony. Do dziś dnia nauka nie znajduje wytłumaczenia tego wybuchu płodności, który jak plaga spada na leminga! Trzydzieści do czterdziestu malców przybywa w jednej rodzinie i rozpoczyna się męka. Młode dojrzewają nadspodziewanie szybko i zaczynają rozmnażać się znacznie wcześniej niż zwykle. Jest im ciasno, coraz ciaśniej, nie ma mięjsca na nowe gniazda, zapasów brak, brak żywności.
Spokojne, przyjazne zwierzątka, które dotąd wspomagały się nawzajem, stają się swarliwe, kłócą się i gryzą bez powodu, podrażnione skaczą sobie do oczu, krążą po zatłoczonych korytarzach, po tundrze, gorączkowo, bez celu, stając się łatwym łupem drapieżców. A kiedy słońce podnosi się nad horyzontem, kiedy tundra budzi się do życia, zamiast cieszyć się młodymi pędami roślin lemingi nieoczekiwanie, wszystkie naraz rozpoczynają szaleńczy marsz. Na rozkaz jakichś nieznanych, nieubłaganych sił przyrody opuszczają Todzinne gniazda, młode i stare, silne i słabe, i rzucają się do ucieczki. Jak strużki wody wyciekają ze swych norek, łączą się w większe gromady, biegną na oślep, przed siebie, wszystkie w jednym kierunku. Będą go utrzymywać z żelazną konsekwencją, skądkoiwiek by nie szły. Nic nie jest w stanie zmienić raz obranerj strony świata. Cel, do jakiego zdążają w jakimś obłąkańczym pędzie, jest niezmiennie jeden — morze.
Suną zbitą masą, szeroką na dziesiątki kilometrów ławą. Jest ich wciąż więcej — tysiące, dziesiątki tysięcy, miliony. Brunatny kobierzec rozedrganych w biegu ciał pokrywa całe obszary jakby lawa czynnego wulkanu. Zalewają tundrę. Nie zatrzyma ich strumień ani łożysko rzeki. One, które zazwyczaj boją się wody, skaczą teraz do niej bez pamięci, walczą zajadle z prądem i wirami. Wiele ich ginie, ale le, które przedostają się na przeciwległy brzeg, po krótkim odpoczynku ruszają niezmiennie naprzód. Jak szarańcza niszczą wszystko, co napotkają na swej drodze, czego mogą dosięgnąć, schrupać, pozostawiając po sobie ogołocone obszary, tłoczą się i gryzą nawzajem, gnane wciąż naprzód nieznanym rozkazem.
W tych dziwnych „łemingowych latach” wszyscy drapieżni wrogowie małego gryzonia: lisy, gronostaje, sowy śnieżne, rozmnażają się jak nigdy, jakby wiedziały, że czeka je łatwy żer, że bez trudu wykarmią potomstwo. Zgraje wilków również nie gardzą tym ruchomym kłębowiskiem drobnych ciałek, pozostawiającym na swej drodze pojedyncze sztuki, co nie wytrzymały trudów.
Traperzy, którzy ongiś trudnili się skupem skórek lisów polarnych od łowców eskimoskich, pierwsi zwrócili uwagę na współzależność lat łemingowych ze szczytowymi połowami piękniejszych niż zwykle zwierząt futerkowych.
Obłędny marsz lemingów trwa. Płochliwe zazwyczaj, unikające człowieka, jak oszalałe wpadają teraz do ludzkich domostw, przetaczają się przez miasta i miasteczka, zalewają ulice, drążą korytarze podziemne. W 1823 roku wtargnęły do Harnasand w północnej Norwegii, skąd nie cofnęły się masakrowane przez przerażoną ludność. Dotarły nawet dó Oslo, wdzierały się na schody Parlamentu, do mieszkań na piętra. Parły naprzód w zbiorowej histerii. Kierunek? Zawsze ten sam — morze, które staje się w końcu ich zgubą. Ostatnią wielką wędrówkę lemingów zanotowano przed dwudziestu laty. Od tego czasu obłęd wydaje się przygasać, emigrują ku morzu tylko mniejsze stada.
Doświadczeni polarnicy w Arktyce i mieszkańcy północnej Skandynawii uprzedzają turystów, podróżujących autem podczas migracji lemingów, żeby zatrzymywali maszyny, zasuwali szczelnie szyby i czekali, póki nie przetoczy się po nich fala skłębionych ciał. Po latach migracji przychodzą znów lata spokoju, przywracają w gniazdach lemingów porządek, ład, czystość. I znów zwierzątka krzątają się skrzętnie, zapobiegliwie gromadzą zapasy, wyściełają na zimę trawą i porostami ścianki swych domostw, wychowują małe.
Wiele stronic zapisano usiłując wytłumaczyć niezwykłe obyczaje łagodnego zwierzątka, które raptem zmienia się w furię podczas obłędnego marszu ku zagładzie. Nikt nie znalazł dotąd zadowalającej odpowiedzi. Czy to pełne spiżarnie, dostatnie, wygodne życie w zagospodarowanym gnieździe powodują wzrost płodności, a ten z kolei — lęk przed głodem i samobójczą ucieczkę? Czy działają tu może jakieś nieznane, masowe zaburzenia hormonalne? A może... plamy na Słońcu? Lądując na Księżycu, marzeniami sięgając po Marsa, człowiek wciąż jeszcze tak mało wie o matce-Ziemi! I tak mało czyni, by wiedzieć więcej...
Warto przeczytać książkę Aliny i Czesława Centkiewiczowów — Osaczeni wielkim chłodem.